Ćwiczenia z wklepywania i zapamiętywania.
Strona 207
Pozostałym astronautom zwidują się zapewne materializacje ich fantazji seksualnych, choć nie jest to powiedziane wprost. Możemy się tego tylko domyślać z aluzji jednego z nich (Snauta) oraz z osieroconego tworu F, który po sobie zostawił Gibarian, przyjaciel Kelvina. Jest to ogromna naga Murzynka o "słoniowatych kłębach", podobna do "owych steatopigycznych rzeźb z epoki kamienia łupanego, jakie widuje się czasem w muzeach archeologicznych".
Latem 1959 roku Lem jeszcze najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że pomysł na posiekać już ma: planeta, na której człowiek dostaje drugą szansę na naprawienie błędów dręczących go od dziesięcioleci. Za dużo uwagi poświęcił oceanowi, który jest praktycznie nieobecny w obu ekranizacjach, Tarkowskiego i Soderbergha. Nie zauważył, że w centrum tej fabuły powinna być relacja Kelvina i Harey - słusznie uwypuklona w obu ekranizacjach, a także skradziona przez Paula Andersona w horrorze science fiction Ukryty wymiar (1997), w którym MacGuffinem jest co innego ("eksperymentalny napęd grawitacyjny"), ale sutek ten sam: astronauta (Sam Neill) spotyka żonę, która się kiedyś przez niego zabiła (Holey Chant).
Żeby zrozumieć co jest centralną fabułą jego własnej powieści, Lem musiał zrobić sobie roczną przerwę. Zakończył Solaris podczas kolejnego maratonu pisania w Domu Pracy Twórczej ZLP w Zakopanem w czerwcu 1960 roku. Przerwę poświęcił na pisanie pozostałych dwóch powieści: Powrotu z gwiazd i Pamiętnika znalezionego w wannie.
Od blogera:
Orliński interpretuje Lema tak, jakby sam chciał napisać książkę. W Solaris badacze naświetlają ocean promieniami rentgenowskimi, które ocean zinterpretował jako zagrożenie. Odpowiedzią były "twory F" z których wcale się nie cieszyli ludzie ze stacji. A wręcz przeciwnie! Solaris to nie jest romans na jakiejś stacji kosmicznej.
Powrót do Orlińskiego i Lema.
Najmniej śladów pozostało po pracy nad Powrotem z gwiazd. Lem nie lubił tej powieści. Mówił Beresiowi:
Razi mnie sentymentalizm tej książki, krzepa bohaterów, papierowość bohaterki. Coś mi tam zalatuje Remarkiem z jego Trzech towarzyszy. Jest w tym jakieś gówniarstwo. A mówiąc spokojniej - autorowi nie wolno robić bohaterom przyjemności tylko dlatego, że im sprzyja. Romans w końcu mógł się skończyć jak w powieści, ale warunkiem koniecznym byłaby osobowość tej ukochanej autora, a w istocie jest ona pustym miejscem.
Nawet jeśli się zgodzić z tą surową oceną, to jednak ciągle niezwykle brzmi deklaracja zrobiona chwilę przedtem:
W utworze, którego nie lubię - Powrót z gwiazd - sprawa betryzacji pojawiła się nagle i zaskoczyła mnie samego. Wiedziałem tylko jedno: tu musi nastąpić jakiś rozziew, nieporozumienie, bo nie może być tak, że ktoś wraca po stu trzydziestu latach na Ziemię, a rozmowa toczy się płynnie i pojęcia są wspólne. Wiedziałem, że zaraz musi nastąpić konflikt, który rzeczywiście ze mnie "wyskoczył".
Betryzacja to radykalna odpowiedź nauk ścisłych na spór o naturę zła. Skoro źródłem wszelkiego zła jest naturalna skłonność homo sapiens do agresji, ludzkość - wkrótce po starcie wyprawy do układu Fomalhaut z głównym bohaterem Halem Breggiem na pokładzie - uzgodniła radykalne rozwiązanie tego problemu. Zgodnie z propozycją trzech uczonych, Benneta, Trimaldiego i Zacharowa, agresję po prostu wyeliminowano. Żaden człowiek nie może zrobić krzywdy drugiemu człowiekowi (a nawet zwierzęciu).
Właśnie betryzacja jest źródłem konfliktu, który "wyskoczył" z Lema na początku powieści. Atrakcyjna młoda studentka imieniem Nais zaprasza przypadkowo spotkanego Bregga do siebie do mieszkania. To dziwne nawet jak na obyczaje ludzkości w roku 2016, a co dopiero w 1960. Dopiero w trakcie tej nieudanej randki nie randki okazuje się, że Nais nie oczekiwała żadnego zagrożenia ze strony przypadkowo spotkanego czterdziestoletniego mężczyzny, bo myślała, że jest zbetryzowany, jak reszta ludzkości. Wpada w panikę, gdy Bregg uświadamia jej, kim jest.
Powieść nie podobała się nie tylko Lemowi. Także Szczepański w dzienniku odnotował swoje rozczarowanie. Przeszło pół wieku później mogę tylko wygłosić swoje dwudziestopierwszowieczne votum separatum: uwielbiam Powrót z gwiazd! Uważam betryzację za fascynującą hipotetyczną odpowiedź na pytanie "Unde malum?", o które spierali się Lem z Błońskim, a także na prefigurację dyskusji o perspektywie transludzkiej, o której piszą dziś modni autorzy tacy jak Houellebecq czy Kurzweil. Może i "ulochana" narratora, czyli Eri, jest "pustym miejscem" - istotnie, jej rola w tej powieści ogranicza się głównie do wzdychania - ale to przecież znów tylko hitchcockowski MacGuffin.
Koniec odcinka
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz