wtorek, 7 lutego 2023

Ćwiczenia: "Lem. Życie nie z tej ziemi" Wojciech Orliński ciąg dalszy

 Ćwiczenia z wklepywania i zapamiętywania.

WOJCIECH ORLIŃSKI 

LEM

ŻYCIE NIE Z TEJ ZIEMI 

Strona 214

  Pytałem panią Barbarę Lem o to, jak wyglądały takie robocze wyjazdy, bo czasem towarzyszyła małżonkowi i widziała to z bliska. Lem zawsze brał pokój na poddaszu, który był mało atrakcyjny, bo latem panowała tam duchota, a w dodatku dzieliła go największa odległość od łazienki, położonej na parterze. Łazienka przeważnie była zajęta, więc mieszkańcom bliżej położonych pokojów łatwiej było upolować ten moment, w którym akurat się zwolniła.

  Lem sobie z tym radził za sprawą swoich problemów z bezsennością. Budził się zwykle przed świtem, kiedy łazienka i tak była wolna. Upał w dzień też go nie przerażał, bo w dzień spacerował po górach, obmyślając kolejne rozdziały (zapewne dlatego Pirx, Bregg, Rohan z Niezwyciężonego czy nawet Kelvin w rozdziale Stary mimoid regularnie wędrują po jakichś piargach, dolinach, karach i przełęczach).

  Pokój na poddaszu miał jedną, decydującą zaletę: brak sąsiada piętro wyżej, co gwarantowało, że Lema nie będzie dekoncentrować niczyje tupanie. Na początek Solaris rytmicznie pojawiają się opisy podkreślające  samotność i ciszę otaczające głównego bohatera: "nie było nikogo", "cisza panowała na zewnątrz". Kto wie, czy inspiracją nie była cisza w willi Astoria o czwartej rano, gdy Lem zaczynał kolejny dzień.

  Tak jak Stacja Solaris, pensjonat jednak później ożywał. Pisarze spotykali się przy posiłkach, wspólnie wychodzili na spacery, opowiadali sobie swoje utwory, pożyczali sobie maszynopisy. Maszynopis Pamiętnika znalezionego w wannie zrobił w Astorii furorę, ale jak Lem wspominał Beresiowi, wszyscy byli zgodni, że cenzura nigdy tego nie przepuści (to była opinia między innymi Jana Kotta i Macieja Słomczyńskiego).

  Mieli rację, cenzura rzeczywiście zatrzymała powieść. W pewnym momencie Lem był tak zdesperowany, że rozważał puszczenie jej w obieg w postaci pierwotnego samizdatu - maszynopisu powielanego przez kalkę. Uczynił nawet pierwszy krok do wydania książki za granicą w celu ominięcia cenzury, wysłał maszynopis do Waltera Tiela - niemieckiego tłumacza Gombrowicza, który książkę zresztą ostatecznie przetłumaczył, ale gdyby ukazała się w RFN, a w Polsce zatrzymałaby ją cenzura, Lemowi groziłby los Borysa Pasternaka, zaszczutego autora Doktora Żywago. Tak swoje tarapaty relacjonował Wróblewskiemu w czerwcu 1961 roku:

Jak wiesz, ogólna sytuacja jest taka, że siedzimy na beczce z udoskonalonym wodorowo prochem, w której to beczce tkwi lont, i ten lont się żarzy, tak już paręnaście lat. Czasem na ten żar dmuchają, czasem go na chwilę zgaszą, czasem rozdmuchują i tak to leci. Do tych fluktuacji, jak do wszystkiego, bydlę ludzkie by się przyzwyczaiło. Jednak w moim zawodzie robi to z człowieka wyjątkową idiotę, bo ostatnio właściwie już nie wiadomo kompletnie o czym pisać, gdyż kompletnie sparanojałe czynniki wietrzą w każdym słowie groźne aluzje. Im lepiej wyrażają się ci, którzy czytali mój Pamiętnik znaleziony w wannie o tej książce, tym bardziej irytujące, że wydać tego nie mogę. Miałem ten tekst tutaj, gdyż niby to rozważałem poprawki i napisałem jakiści tam wstęp łagodzący, ale to zawracanie głowy. Będę się musiał postarać o kopie, tzn. chyba dam przepisać i wtedy będę Ci mógł to posłać, bo inaczej nie wiem, kiedybyś się tego doczekał. Moja Solaris wyszła już dość dawno, w Zakopanem nie ma jej, forsy mi nie zapłacili, autorskich egz. [emplarzy] też jeszcze nie dostałem. Zrobiłem korektę drugiej książki, która przez czystą pomyłkę nazywa się Księga robotów, opowiadania, idiotyczny tytuł, ale musi zostać, bo już wszystko złożone i okładka jest, a wyjdzie to na przełomie 61/62. Sporo czasu zmarnowałem tu, rozmyślając nad lukratywną propozycją napisania scenariusza filmu fant[astyczno]-naukowego. Jednakże w końcu nic z tego nie wyszło, bo film musi się dziać w naszej ojczyźnie i wynika wtedy z tego kompletny nonsens. A znów z niczego drwić nie wolno. Opisywać zaś nasze świetne rakiety interstellarne z roku 2500 nie chce mi się. Obecnie męczę i wysiaduję opowiadanie-powieść, takie w stylu Edenu mniej więcej, ale na razie to wszystko jeszcze w kompletnym proszku. Ideę w każdym razie mam. Na pewnej planecie miliony lat temu wylądował statek z innej jakiejś zamieszkałej planety. Załoga (nie ludzie, lecz istoty rozumne) z tego statku zginęła. Pozostał wrak rakiety i massa różnych homeostatów, robotów, automatów, które uwikłały się najpierw w walkę z żywymi mieszkańcami planety (fauną, żadnych rozumnych istot), wytępiły ją, rozmnożyły się i zaczęła się "martwa ewolucja", te automaty wyniszczały się nawzajem w walce o byt. Przestały być narzędziami, służącymi komuś, powstały automaty osiadłe (takie krzaczaste metaliczne gąszcze), automaty ruchome - wielkie jak dinozaury, miotające ogniem i różne mniejsze. Te wielkie zostały wykończone przez te małe i po tych milionach lat został pustynny ląd, na którym egzystują tylko "metaliczne rośliny" i "chmura", złożona z drobniutkich kryształkowatych pseudoowadów, też metalowych, rozumie się, które mogą się w razie niebezpieczeństwa łączyć właśnie w "czarną chmurę" i żyją w symbiozie z "roślinami". Zaczyna się rzecz od przybycia tam rakiety ziemskiej, która ginie z całą załogą w tajemniczych okolicznościach poczem przybywa druga rakieta, galaktyczny grąpownik [się!] ze stuosobową załogą, miotaczami antymaterii, siłowymi polami, emitorami Diraca i Weyra [prawdopodobnie chodzi o nazwisko Weyla, ale to pojęcie tak czy siak nie ma sensu, choć mogłoby oznaczać broń służącą unicestwianiu materii przez zerowanie jej funkcji falowych - przypomnienie W.O.], uzbrojony po zęby i powieść, czy nowela, bo jeszcze nie wiem, opowiada o rozmaitych masakrach i jak wreszcie ludzie zostają pokonani. Przytem "chmura" nikogo nie zabija, a tylko magnetycznymi wyładowaniami, gdy kogo dopadnie, to mu unicestwia całą pamięć, tak że zostają żywe, lecz o zgładzonej osobowości i pamięć kaleki, coś w rodzaju dorosłych niemowląt.

  Banialukę tę piszę z rozpaczy i obowiązku, nie z uciechy, bo mam tego trochę dosyć, ale tematów, które sobie szkicowałem, ruszać nie mogę, bo nie mogę pozwolić sobie na posiadanie drugiej zatrzymanej książki. Nakłady teraz niskie, forsy mało, z filmu jakoś nici, więc muszę robić to, co przyniesie trochę pieniążków".

Koniec odcinka 

Ciąg dalszy nastąpi 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz