sobota, 25 lutego 2023

Jak Polska mogła pomóc Ukrainie i sobie czyli armatohaubica "Krab" i "Mesko".

 Tytułem wstępu 

Polską rządzi koalicja, która zaczęła rządy, jak u Hitchcocka - minister MON Antoni Macierewicz WŁAMAŁ SIĘ DO MINISTERIALNEJ KASY PANCERNEJ! Później już było tak samo. Min. Macierewicz zerwał kontrakt na francuskie śmigłowce "Caracale". I tyle wstępu.

Armatohaubica "Krab", "Mesko" i Ukraina w stanie wojny z Rosją 

W sytuacji napaści Rosji na Ukrainę polski rząd powinien był zaprosić do pełnej współpracy stronę ukraińską w koncernie zbrojeniowym "Mesko"!

Współpraca z państwem w stanie wojny nie wydaje się właściwa, ale spójrzmy na fakty. 

Ukraińska armia walczy więc sprzęt wojskowy jest testowany w warunkach rzeczywistego pola walki. Dzięki czemu zaangażowane strony na bieżąco mogą modyfikować parametry techniczne używanej broni. 

Nie zrobiono tego, ponieważ nawet przez myśl nie przeszła rządowi taka możliwość. Ponieważ to jest rząd zajęty zajmowaniem i, właściwie - "produkcją" stanowisk rządowych czyli mnożeniem spółek skarbu państwa, patrz. Centralny Port Komunikacyjny. 

Wracając do tematu. Zamiast zaprosić stronę ukraińską mamy spółkę skarbu państwa z pisowską karuzelą stanowisk. Im więcej i częściej tym lepiej. Znaczy się dla rządzącej koterii.

JAK SIĘ CO I RUSZ DEKLARUJE PRZYJAŹŃ TO TRZEBA ZROBIĆ COŚ KONKRETNEGO!

Jest jeszcze wątek "atomowy", ale to jutro, albo kiedy indziej.

Jak Polska może najlepiej pomóc Ukrainie i sobie?

 Jak Polska może, a raczej powinna, pomóc Ukrainie i sobie:

1. Polski rząd powinien wypełnić wyroki TSUE.

2. Prez. Duda powinien rozwiązać Sejm i wyznaczyć najbliższy możliwy termin wyborów parlamentarnych.

3. Sejm powinien ustawowo wysłać posła Jarosława Kaczyńskiego na emeryturę.

Wystarczy tych fantazji. Pisowski rząd zajmuje się psuciem opinii o Polsce i dywersją, jaką jest "uzbrajanie" polskiej armii.

niedziela, 19 lutego 2023

O sobie, Stanisławie Lemie, planetarium, Ukrainie i surowcach

 Poniedziałek rano po śniadaniu 

1. O sobie

Pieniądze się skończyły. Nic nie wygrałem i nie zadbałem o spiżarnię. Skutek terroru. Takiego jaki mnie dotyka teraz czyli zdalne zadawanie bólu. Policja chce mnie w ten sposób oduczyć siadania do stołu i ćwiczeń albo zastanawiania się nad statystykami.

Trudno zapomnieć o życiu w Unii Europejskiej. Przecież stwarza takie możliwości. Dlatego mi, kiedy już osiągnąłem pewien sukces też nie jest łatwo skończyć ze swoim życiem. 

2. O Stanisławie Lemie jako patronie szkoły 

Życiorys Stanisława Lema to trauma wojenna i powojenna. To historia polskich kresów wschodnich i współżycia miedzykulturowego. Był potomkiem Żydów. Ukraińcy też mogą mówić, że jest częścią ich kultury, ponieważ urodził się we Lwowie. 

Czyż w obecnej sytuacji wojennej nie byłby dobrym patronem szkoły?

Byłby znakomitym patronem.

3. Planetarium 

Planetarium w zespole szkolnym wydaje się fanaberią, ale... Proponuję się zastanowić jaki wpływ na nauczanie, psychikę dzieci i dojrzewającej młodzieży miałoby planetarium?

4. Ukraina i surowce

Ostatnie wiadomości dotyczące surowców przypomniały mi jak ważne są wiercenia geologiczne i potrzeba szerszego widzenia świata. 

Zacząłem odczuwać zmęczenie umysłu. Zdaje się że policja daje mi do zrozumienia, że za długo siedzę. Tę część ćwiczeń zakończę wobec tego. 



sobota, 18 lutego 2023

Niedziela w państwie sadystów czyli Polsce

 W niedzielę rano, jest 06.20, kończę kawę. Od dłuższego czasu wstaję mniej więcej około 5.30. Sytuacja jest taka sama od lat:

POLICJA PROGRAMOWO MNIE ZDALNIE TORTURUJE

 Nie widać tego ponieważ są to zaprogramowane objawy typowe dla chorób, jak kaszel, albo, częściej, ból zadawany wewnątrz ciała. Mogą to być wzdęcia, i wtedy pierdzenie słychać, chyba że po cichu będą to robić. Takie ciche wypływy gazów robią mi bardzo często. Bóle gardła, głowy. Wszystko co możliwe.

I najciekawsze:

Policja cały czas stara się wywołać w ofierze poczucie winy i wstydu za to, że oni w policji torturują ofiarę. 

Programowo wzdęciami obniżają moją sprawność intelektualną. Ma to zasadnicze znaczenie w zakładach bukmacherskich i grach losowych. I znów nie mam pieniędzy. Zapasy niewielkie i znów będę się zastanawiał jak popełnić samobójstwo.

To państwo jest beznadziejne. Są jak hieny cmentarne chwaląc się korzyściami, jakie wyciągnąć mogą z wojennej zawieruchy.

Skończyłem 60 lat i nie będę żył seksem. To przecież oczywiste. Poza tym regularnie piszę co bym chciał w ramach zadośćuczynienia i nagrody. Nawet nie dadzą mi spokojnie wykorzystać pieniędzy. Na starość chcą żebym został erotomanem. 


Polska - Zabójstwo prez. Gdańska Pawła Adamowicza i policjanta w Warszawie przed laty i lemowskie gorylium.

 Tytułem wstępu 

Policja znów mnie zdenerwowała przy centrum handlowym "Borek". Na przystanku tramwajowym pojawił się tajniak udający menela. A kiedy ruszyłem na następny przystanek to inny tajniak udający "gorylium". A więc ulżę sobie, albowiem ostatnio ujawniło się nowe gorylium - Szymon Hołownia! Hołownia chciał "oczyścić" Sejm ze "starych dziadków". Gorylium wcale nie musi wyglądać, jak goryl.

Zabójstwo prez. Gdańska Pawła Adamowicza 

Zabójca prez. Gdańska Pawła Adamowicza musiał być inwigilowany przez policję ponieważ dopuścił się przestępstw z bronią w ręku. Mogę się mylić. Zabójstwa dokonał z nadludzką siłą, którą można zaprogramować. Wiem coś o tym, ponieważ policja programuje mnie i sprawdza działanie. Zaprogramowany człowiek nie ma wpływu na podejmowane decyzje. A w każdym razie może nie zdawać sobie sprawy z tego, że jest programowo prowadzony. 

Na ten atak i zgon urzędnika państwa Polskiego można spojrzeć, jak na działanie... lemowskiego gorylium!

Zabójstwo lubianego policjanta w Warszawie 

Tramwajem jedzie lubiany w policji...  Policjant. Zbliża się do przystanku, gdzie czeka dwóch bandytów z półświatka znanych powszechnie policji. Jeden z nich rzuca kubłem w tramwaj. "Lubiany Policjant", jak to policjant, wyskakuje i interweniuje. Jeden z oprychów chwyta "Lubianego Policjanta" z tyłu, a drugi oprych dźga go nożem. Śmierć. Bandyci aresztowani i skazani. Sprawa zamknięta. A jeżeli to była ustawka pod hasłem "Pieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu"? Porównanie nienajlepsze, ale... Może to lemowskie gorylium? Może "Lubiany Policjant" za bardzo kłuł w oczy... gorylium

Porównanie jest bardzo dobre. Może interesów było znacznie więcej.

Duszą mnie teraz kaszlem.

Wystarczy tego. Skończyłem 60 lat i zaczynam być zmęczony. 

niedziela, 12 lutego 2023

Jeszcze raz: Stanisław Lem jako patron szkoły. Dopisek.

 Dla niepoznaki będzie o Stanisławie Lemie jako jednym z wielu patronów szkolnych i co w związku z tym.

Patron Stanisław Lem 

Patron Stanisław Lem miałby swoje sale lekcyjne, dydaktyczne w których uczniowie mogliby prowadzić rozmowy z "chatbotem" Lema. 

Określenie jest spowodowane rozmową jaką w sobotę wysłuchałem w RadioTokFM. Jako, że człek ze mnie nie uczony w mowie i piśmie, jeno oczytany i osłuchany, myśl moja może być niezupełnie oczywista. Hm Nieźle, mi idzie. Oby tak dalej. 

Wracając do tematu. 

Nie jest potrzebny "czatbot", Stanisław Lem ma bogatą dokumentację. I co ja będę się rozpisywał. Jak nie chcą.

Przy okazji pojawił się pomysł na "Planetarium pod Klepsydrą". Byłoby to planetarium leczące z różnych depresji. Terapeutyczne planetarium.

Dopisek.

Mam wrażenie, że policja "pomagała" mi zdalnie tworzyć wpis. Treść trochę się różni od moich pomysłów. Mogą wpływać na moje myśli.

piątek, 10 lutego 2023

Ćwiczenia: "Lem. Życie nie z tej ziemi" Wojciech Orliński ciąg dalszy: Sukces w Związku Radzieckim

 Ćwiczenia z wklepywania i zapamiętywania.

WOJCIECH ORLIŃSKI 

LEM

ŻYCIE NIE Z TEJ ZIEMI 

Strona 221

  Lem wstrzelił się tu w okres kulturowej odwilży w ZSRR, krótszej i skromniejszej niż w PRL - przyniosła ona jednak także literacki debiut Sołżenicyna, czyli opowiadanie Jeden dzień Iwana Denisowicza, opublikowane w 1962 roku w miesięczniku "Nowyj Mir". Ten tekst kończył trwające ćwierć wieku milczenie na temat łagrów - po 1937 roku ta tematyka była po prostu całkowicie zakazana w radzieckiej prasie i literaturze, nie wolno już było pisać zakłamanych propagandowych peanów w rodzaju łże-reportaży Maksyma Gorkiego, opiewających humanitarny radziecki system karny, który pozwala tworzyć nowego, lepszego człowieka. Te też po 1937 wycofano z bibliotek.

  Publikacja fragmentu Solaris w radzieckiej prasie nie była oczywiście aż takim szokiem, ale tu również przełamano tabu. Wczesne powieści science fiction w bloku radzieckim, jak Mgławica Andromedy Jefremowa czy choćby Lemowski Obłok Magellana, pokazywały idylliczną przyszłość, w której na Ziemi zapanował idealny ustrój. Nie ma już problemów z pieniędzmi, biurokracją czy personalnymi animozjami. Podobnie było zresztą wtedy z zachodnią fantastyką - van Vogtem czy Clarkiem.

  Przyszłość w Solaris nie jest wprawdzie pokazana jako dystopia, ale rozdział Solaryści pozwala ją sobie wyobrazić jako coś dużo bardziej podobnego do owej "gry na dole" - do której nawiązania Szczepańskiemu brakowało w oficjalnych wypowiedziach Gagarina. Uczeni z przyszłości badający Solaris borykają się z podobnymi problemami, jakie znają uczeni badający dzisiaj cokolwiek - z przycinaniem dotacji, zakulisowymi rozgrywkami, wszechwładną biurokracją. 

  Powieść stawiała poważne wyzwania radzieckiej cenzurze, dlatego drogę do rosyjskiego czytelnika torowała sobie powoli. Kolejne fragmentaryczne przekłady ukazywały się w innych czasopismach, w roku 1976 wydano nawet książkę - ale pełne wydanie ukazało się na dobrą sprawę dopiero w roku 1992 w przekładzie Galiny Gudimowej i Wiery Perelman. Poprzednie przekłady (w tym ten książkowy - Bruskina) były okrojone przez autocenzurę tłumaczy, pomijających między innymi wątki religijne i erotyczne. Boga i seksu w komunizmie przecież miało nie być!

  W listopadzie 1962 roku Lem przyjechał do ZSRR z delegacją polskich pisarzy. Radzieccy czytelnicy znali go z przetłumaczonych na rosyjski Astronautów, Obłoku Magellana, opowiadań o Tichym i Pirxie oraz pierwszych fragmentów Solaris - które oczywiście podsycały zainteresowanie pisarzem, bo ta książka wciąga, nawet jeśli zaczniemy ją czytać od środka. Tym bardziej chcemy wtedy poznać zagadkę oceanu i tworów F!

  To wszystko zapewne sprawiło, że Lema oddzielono od polskiej delegacji i traktowano jak gwiazdę rocka. Wielokrotnie opowiadał anegdotę, jak "w wielkim audytorium Uniwersytetu Łomonosowa zebrało się dwa tysiące młodych ludzi". Spotkanie prowadził "pewien profesor fizyki, specjalista od optyki laserowej, bardzo miły pan". Zebrani mogli Lemowi zadawać pytania na karteczkach, gospodarz zapytał po cichu, czy pytania mają być selekcjonowane - Lem odmówił.

  Przyszło pytanie: "Razwie wy kommunist?". Lem od lat miał na takie pytanie wypróbowaną odpowiedź: "Nie, bo nie uważam, żebym zasługiwał na to zaszczytne określenie". Ale gdy tylko zdążył powiedzieć: "Niet, ja nie kommunist", straszliwy grom oklasków, od którego "po prostu zatrzęsła się sala", uniemożliwił dokończenie zdania.

  Fiałkowskiemu Lem wspominał, że już podczas tej podróży spotkał w Leningradzie braci Strugackich. Jego biografowie Praszkiewicz i Borisow ustalili jednak w swojej książce, że to niemożliwe (Lemowi prawdopodobnie nałożyły się wspomnienia z różnych wyjazdów - Arkadija spotkał w Pradze, a Borysa dwukrotnie w Moskwie; w trójkę nie spotkali się nigdy). Podobnie jak Szczepański, Strugaccy prowadzili drobiazgowy dziennik. 23 listopada 1962 roku Arkadij zanotował, że słuchał wystąpienia Lema przez radio i bardzo go ucieszyło, że zapytany o swoich ulubionych radzieckich fantastów, Lem wymienił Strugackich i Jefremowa. Gdyby doszło wtedy do spotkania, z pewnością też by to odnotował, ale w Leningradzie rozminął się z Lemem o tydzień.

  Tak swoją podróż Lem relacjonował na świeżo Wróblewskiemu:


Drogi Jurku,

Wróciłem przed dwoma dniami z Moskwy [...]. Wróciłem z Rosji w pewnym sensie na nią nawrócony, ze względu bez wątpienia na ludzi - przy czem kontaktów miałem tak wiele, że nie jestem wprost w stanie nawet tego, co się działo, podsumować. Trafiłem przypadkiem doskonale, bo na okres znienacka rozpoczynającej się, choć podziemnie od dawna już własnym nurtem idącej odwilży kulturalnej, która doprowadziła do drukowania wspomnień z łagrów nawet [nawiązanie do wspomnianego wyżej opowiadania Sołżenicyna - przyp. W. O.].

  Co się zaś osobiście ze mną, wokół mnie wyrabiało, nie podobna wręcz wyrazić. Doszło do tego, że nasza ambasada urządziła coś w rodzaju bankietu na moją cześć, przyczem gośćmi byli głównie ci z radzieckich uczonych, których poznałem osobiście. Całe szczęście, że już jestem takim starym koniem, inaczej chyba by mi się po wszystkim przewróciło w głowie. Mój pokój hotelowy był prawie nieustannie pełen rozmaitych cybernetyków, astrofizyków, matematyków, nie mówiąc już o młodych pisarzach. Miałem też masowe spotkania, dwa ze studentami moskiewskiego uniwersytetu, gdzie niby Lenin w 18 roku czułem się, przemawiając do zapchanej sali, przyczem ci, co nie mogli usiąść, stali i wisieli na kolumnach, prawie że na świecznikach - miałem spotkanie z czytelnikami w bibliotece Dzierżyńskiego reoju [?], takoż ze studentami leningradzkiego uniwersytetu, jak również kameralne rozmowy z uczonymi pierwszej klasy. Kochano mię, wyrażano mi to i owo, obdarowywano mnie, czczono mnie, że zadowoliłoby to chyba człowieka o pretensjach do genialności, którym, zapewniam Cię, w dalszym ciągu nie jestem. Formalnie byłem członkiem delegacji ZLP, ale praktycznie z losami delegacji nic nie miałem wspólnego. Prowadziłem długie nocne rozmowy, czytałem w rękopisach wiersze i opowiadania i powieści, przemawiałem po 14 godzin na dobę i wróciłem taki zruszczony, że przez pierwsze dwa dni robiłem błędy w ojczystym języku...

  Nota bene nie byłem na Kremlu i mało co zdążyłem zobaczyć, gdyż taki byłem rozrywany: doszedłem jednak do wniosku, że nawiązanie kontaktów osobistych jest daleko ważniejsze od roli zwiedzającego zabytki turysty.

  Rosjanie, ci przynajmniej, których poznałem, są prawdziwie ludźmi kraju, który wydał Dostojewskiego. To się czuje nieustannie. Są oni, mam wrażenie, bardziej serio od Polaków, bardziej pryncypialni, skłonni do głębinowych rozważań, i bez względu na światopogląd, kiedy ich podrapać, po II drugiej w nocy wyłazi z nich mroczny głęboki pesymizm w stosunku do Ludzkości i i jej Losów. A przytem młodzież ich (literacka, studenci) jest dziwnie świeża i żarliwa, łaknąca kontaktów, nowych myśli - musiałem więc, czując się ambasadorem spraw ogólnoludzkich, mówić nie tylko o jakiejś fantastyce bynajmniej, lecz o wszystkim możliwym, od telepatii, poprzez sytuację literatury na Zachodzie, aż po problemy wieczne.

  Byłem tam trzy tygodnie i chyba nie zmarnowałem ani jednego dnia, a chociaż wróciłem zmęczony jak pies, niczego nie żałuję. Zostawiłem tam masę znajomych, takich, jakbym ich znał od dawna, zapewniłem sobie "kanały informacjonośne" tamtejszej literatury naukowej i wszelkiej innej - na Polskę patrzą stamtąd jak na Europę, jak na kraj wspaniałej wolności, piękny i wręcz paryski, a moje nieśmiałe próby sprostowania proporcji tego mirażu nie odniosły żadnego rezultatu!

Koniec odcinka 

Ciąg dalszy nastąpi 

czwartek, 9 lutego 2023

Polska: Biały Dom? - W Polsce nie ogłoszono daty wyborów! Dopisek czyli brak nagrody za Chińczyków testujących arsenał atomowy w Korei Północnej. .

 Halo! Halo! Waszyngton!

- W Polsce nie ogłoszono daty wyborów!

A czas nagli. Zawierają kontrakty, a kto będzie je realizował i za co? Obecna koalicja jest gwarancją czegoś wręcz przeciwnego. Jest nadzieja, że Koalicja Obywatelska z byłym premierem i, byłym przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem na czele (koalicja mogłaby się nazywać "Po owocach ich poznacie czyli mamy doświadczenie"), nie oglądając się na "autostopowiczów" politycznych wygra wybory. 

O ile do wyborów w Polsce dojdzie.

Prez. Biden? Proszę sobie przypomnieć, jak go obecnie rządzący potraktowali rok temu. Jeden się spóźnił, a drugi nie przyszedł na spotkanie, schował się w norce i knuje, cały czas. 

Rządząca koalicja kombinuje: Co by tu jeszcze "zakombinować", że się tak eufemistycznie wyrażę. 

Prywata: 

Mi nadal nie przyznano nagrody za zasługi dla świata, patrz: zdemaskowanie Chińczyków testujących arsenał atomowy w Korei Północnej i nie przyznano mi specjalnej renty i mieszkania za doświadczenia jakie na mnie przeprowadzają. 

Wiadomość dotycząca Chin i Korei Północnej, jaką wysłałem do polskiego rządu, a którą ujawniłem z braku nagrody, pochodzi z 15 czerwca 2020.

Wiadomość wysłałem w marcu. I siedziałbym cicho gdybym dostał nagrodę.

wtorek, 7 lutego 2023

Lasek, rzeka i moje zupełnie fantastyczne pomysły

 

To wał przeciwpowodziowy z którego chętnie korzystają piesi, jak i rowerzyści i biegający w te i we wte.










Teren pod liniami energetycznymi, z którym wiązałem zupełnie fantastyczne nadzieje. Wyobrażałem sobie, że mógłbym tam sadzić drzewa iglaste i pilnować terenu, a gdy drzewa by wyrosły nadmiernie to bym je ścinał i sprzedawał. Jak widać mają inne plany. Pomysł z sadzeniem drzew iglastych pod liniami energetycznymi nie jest głupi. Trzeba tylko zmienić przepisy i pilnować aby za bardzo nie wyrosły.









,


Ćwiczenia: "Lem. Życie nie z tej ziemi" Wojciech Orliński ciąg dalszy

 Ćwiczenia z wklepywania i zapamiętywania.

WOJCIECH ORLIŃSKI 

LEM

ŻYCIE NIE Z TEJ ZIEMI 

Strona 214

  Pytałem panią Barbarę Lem o to, jak wyglądały takie robocze wyjazdy, bo czasem towarzyszyła małżonkowi i widziała to z bliska. Lem zawsze brał pokój na poddaszu, który był mało atrakcyjny, bo latem panowała tam duchota, a w dodatku dzieliła go największa odległość od łazienki, położonej na parterze. Łazienka przeważnie była zajęta, więc mieszkańcom bliżej położonych pokojów łatwiej było upolować ten moment, w którym akurat się zwolniła.

  Lem sobie z tym radził za sprawą swoich problemów z bezsennością. Budził się zwykle przed świtem, kiedy łazienka i tak była wolna. Upał w dzień też go nie przerażał, bo w dzień spacerował po górach, obmyślając kolejne rozdziały (zapewne dlatego Pirx, Bregg, Rohan z Niezwyciężonego czy nawet Kelvin w rozdziale Stary mimoid regularnie wędrują po jakichś piargach, dolinach, karach i przełęczach).

  Pokój na poddaszu miał jedną, decydującą zaletę: brak sąsiada piętro wyżej, co gwarantowało, że Lema nie będzie dekoncentrować niczyje tupanie. Na początek Solaris rytmicznie pojawiają się opisy podkreślające  samotność i ciszę otaczające głównego bohatera: "nie było nikogo", "cisza panowała na zewnątrz". Kto wie, czy inspiracją nie była cisza w willi Astoria o czwartej rano, gdy Lem zaczynał kolejny dzień.

  Tak jak Stacja Solaris, pensjonat jednak później ożywał. Pisarze spotykali się przy posiłkach, wspólnie wychodzili na spacery, opowiadali sobie swoje utwory, pożyczali sobie maszynopisy. Maszynopis Pamiętnika znalezionego w wannie zrobił w Astorii furorę, ale jak Lem wspominał Beresiowi, wszyscy byli zgodni, że cenzura nigdy tego nie przepuści (to była opinia między innymi Jana Kotta i Macieja Słomczyńskiego).

  Mieli rację, cenzura rzeczywiście zatrzymała powieść. W pewnym momencie Lem był tak zdesperowany, że rozważał puszczenie jej w obieg w postaci pierwotnego samizdatu - maszynopisu powielanego przez kalkę. Uczynił nawet pierwszy krok do wydania książki za granicą w celu ominięcia cenzury, wysłał maszynopis do Waltera Tiela - niemieckiego tłumacza Gombrowicza, który książkę zresztą ostatecznie przetłumaczył, ale gdyby ukazała się w RFN, a w Polsce zatrzymałaby ją cenzura, Lemowi groziłby los Borysa Pasternaka, zaszczutego autora Doktora Żywago. Tak swoje tarapaty relacjonował Wróblewskiemu w czerwcu 1961 roku:

Jak wiesz, ogólna sytuacja jest taka, że siedzimy na beczce z udoskonalonym wodorowo prochem, w której to beczce tkwi lont, i ten lont się żarzy, tak już paręnaście lat. Czasem na ten żar dmuchają, czasem go na chwilę zgaszą, czasem rozdmuchują i tak to leci. Do tych fluktuacji, jak do wszystkiego, bydlę ludzkie by się przyzwyczaiło. Jednak w moim zawodzie robi to z człowieka wyjątkową idiotę, bo ostatnio właściwie już nie wiadomo kompletnie o czym pisać, gdyż kompletnie sparanojałe czynniki wietrzą w każdym słowie groźne aluzje. Im lepiej wyrażają się ci, którzy czytali mój Pamiętnik znaleziony w wannie o tej książce, tym bardziej irytujące, że wydać tego nie mogę. Miałem ten tekst tutaj, gdyż niby to rozważałem poprawki i napisałem jakiści tam wstęp łagodzący, ale to zawracanie głowy. Będę się musiał postarać o kopie, tzn. chyba dam przepisać i wtedy będę Ci mógł to posłać, bo inaczej nie wiem, kiedybyś się tego doczekał. Moja Solaris wyszła już dość dawno, w Zakopanem nie ma jej, forsy mi nie zapłacili, autorskich egz. [emplarzy] też jeszcze nie dostałem. Zrobiłem korektę drugiej książki, która przez czystą pomyłkę nazywa się Księga robotów, opowiadania, idiotyczny tytuł, ale musi zostać, bo już wszystko złożone i okładka jest, a wyjdzie to na przełomie 61/62. Sporo czasu zmarnowałem tu, rozmyślając nad lukratywną propozycją napisania scenariusza filmu fant[astyczno]-naukowego. Jednakże w końcu nic z tego nie wyszło, bo film musi się dziać w naszej ojczyźnie i wynika wtedy z tego kompletny nonsens. A znów z niczego drwić nie wolno. Opisywać zaś nasze świetne rakiety interstellarne z roku 2500 nie chce mi się. Obecnie męczę i wysiaduję opowiadanie-powieść, takie w stylu Edenu mniej więcej, ale na razie to wszystko jeszcze w kompletnym proszku. Ideę w każdym razie mam. Na pewnej planecie miliony lat temu wylądował statek z innej jakiejś zamieszkałej planety. Załoga (nie ludzie, lecz istoty rozumne) z tego statku zginęła. Pozostał wrak rakiety i massa różnych homeostatów, robotów, automatów, które uwikłały się najpierw w walkę z żywymi mieszkańcami planety (fauną, żadnych rozumnych istot), wytępiły ją, rozmnożyły się i zaczęła się "martwa ewolucja", te automaty wyniszczały się nawzajem w walce o byt. Przestały być narzędziami, służącymi komuś, powstały automaty osiadłe (takie krzaczaste metaliczne gąszcze), automaty ruchome - wielkie jak dinozaury, miotające ogniem i różne mniejsze. Te wielkie zostały wykończone przez te małe i po tych milionach lat został pustynny ląd, na którym egzystują tylko "metaliczne rośliny" i "chmura", złożona z drobniutkich kryształkowatych pseudoowadów, też metalowych, rozumie się, które mogą się w razie niebezpieczeństwa łączyć właśnie w "czarną chmurę" i żyją w symbiozie z "roślinami". Zaczyna się rzecz od przybycia tam rakiety ziemskiej, która ginie z całą załogą w tajemniczych okolicznościach poczem przybywa druga rakieta, galaktyczny grąpownik [się!] ze stuosobową załogą, miotaczami antymaterii, siłowymi polami, emitorami Diraca i Weyra [prawdopodobnie chodzi o nazwisko Weyla, ale to pojęcie tak czy siak nie ma sensu, choć mogłoby oznaczać broń służącą unicestwianiu materii przez zerowanie jej funkcji falowych - przypomnienie W.O.], uzbrojony po zęby i powieść, czy nowela, bo jeszcze nie wiem, opowiada o rozmaitych masakrach i jak wreszcie ludzie zostają pokonani. Przytem "chmura" nikogo nie zabija, a tylko magnetycznymi wyładowaniami, gdy kogo dopadnie, to mu unicestwia całą pamięć, tak że zostają żywe, lecz o zgładzonej osobowości i pamięć kaleki, coś w rodzaju dorosłych niemowląt.

  Banialukę tę piszę z rozpaczy i obowiązku, nie z uciechy, bo mam tego trochę dosyć, ale tematów, które sobie szkicowałem, ruszać nie mogę, bo nie mogę pozwolić sobie na posiadanie drugiej zatrzymanej książki. Nakłady teraz niskie, forsy mało, z filmu jakoś nici, więc muszę robić to, co przyniesie trochę pieniążków".

Koniec odcinka 

Ciąg dalszy nastąpi 


poniedziałek, 6 lutego 2023

Mój palec. Moja dłoń. Moje cierpienie. - dwa zdjęcia.

 




Ćwiczenia: "Lem. Życie nie z tej ziemi" Wojciech Orliński ciąg dalszy - "Powrót z gwiazd" i "Solaris".

 Ćwiczenia z wklepywania i zapamiętywania.

WOJCIECH ORLIŃSKI 

LEM

ŻYCIE NIE Z TEJ ZIEMI 

Strona 213

  Lekarz nie ma dla Bregga żadnej dobrej rady. Odradza mu mówienie o swoich traumach współczesnym ludziom - nie zrozumieją, za sprawą betryzacji wyznają inny system wartości ("wszystko jest teraz letnie, Bregg"). Odradza też jednak trzymanie się kręgu starych towarzyszy.

  Radę ma jedną, brutalnie prymitywną: ufarbować siwiznę, zmarszczki wygładzić kremem, lepiej się ubierać i stworzyć związek ze współczesną kobietą. Hal Bregg stosuje się do tej rady i stąd happy end, na który narzekał Lem (a który mnie się prywatnie akurat podoba). Rozmowy Bregga z Eri to głównie monologi astronauty, przerywane rzadkimi westchnieniami, ale jeśli usuniemy fantastyczną scenografię - Bregg mówi tutaj o traumie typowej dla ocalałych z Holocaustu. O wyrzutach sumienia, że on przeżył, a miliony innych zginęły, bo zabrakło im złotych monet dla szmalcowników, bo nie mieli koneksji pozwalających na dostanie pracy w Rohstofferfassung, bo skręcili nie w tę przecznicę, co trzeba:


  Oni tam zostali, Tom, Arne, Venturi, i są teraz jak kamienie, wiesz, takie zamrożone kamienie, w ciemności. I ja powinienem był też tam zostać, ale jeżeli jestem tu i trzymam twoje ręce, i mogę mówić do ciebie, i ty słyszysz mnie, to może to nie jest takie złe. Takie podłe. Może nie jest, Eri! Tylko nie patrz tak. Błagam cię. Daj mi szansę.


  Sytuacja astronautów na planecie Solaris jest w gruncie rzeczy podobna. Kelvin ma tylko jedną traumę - śmierć Harey. Gdy Snaut się o tym dowiaduje, reaguje kpiną: "ach, ty niewinny chłopcze!". Nie wiadomo, kto lub co go nawiedza, ale z jego bełkotliwego monologu wynika, że coś znacznie gorszego.


  - Człowiek normalny - powiedział. - Co to jest człowiek normalny? Taki, co nigdy nie popełnił niczego ohydnego? Tak, ale czy nigdy o tym nie pomyślał? A może nie pomyślał nawet, tylko w nim coś pomyślało, wyroiło się, dziesięć albo trzydzieści lat temu, może obronił się przed tym i zapomniał, i nie lękał się tego, bo wiedział, że nigdy nie wprowadziłby tego w czyn. Tak, a teraz wyobraź sobie, że naraz, w pełnym dniu, wśród innych ludzi, spotyka TO ucieleśnione, przykute do siebie, niezniszczalne, co wtedy? Co masz wtedy?

  Milczałem.

  - Stację - powiedział cicho. - Masz wtedy Stację Solaris.


  Z listów do Wróblewskiego wynika, że jeszcze pisząc tę scenę, Lem myślał, że głównym tematem jego opowieści będzie niemożliwość kontaktu z obcą istotą. Bohaterowie Edenu porozumieli się z dubeltem, odwołując się do uniwersalnego języka matematyki. Lem chciał podnieść sobie samemu poprzeczkę, wymyślając istotę, z którą nie da się w ten sposób dogadać, bo nawet jeśli z nią uzgodnimy podstawowe pojęcia analityczne czy algebraiczne, nie mamy po prostu wspólnych doświadczeń. 

  To jednak za mało na fabułę powieści. Szukając wyjścia z tej pułapki, Lem niejako mimochodem wymyślił coś jeszcze lepszego, po prostu stukając w szaleńczym tempie w klawisze maszyny do pisania w domu pracy twórczej w Zakopanem. 

Koniec odcinka 

Ciąg dalszy nastąpi 

piątek, 3 lutego 2023

Ćwiczenia: "Lem. Życie nie z tej ziemi" Wojciech Orliński ciąg dalszy

 Ćwiczenia z wklepywania i zapamiętywania.

WOJCIECH ORLIŃSKI 

LEM

ŻYCIE NIE Z TEJ ZIEMI 

Strona 207

  Pozostałym astronautom zwidują się zapewne materializacje ich fantazji seksualnych, choć nie jest to powiedziane wprost. Możemy się tego tylko domyślać z aluzji jednego z nich (Snauta) oraz z osieroconego tworu F, który po sobie zostawił Gibarian, przyjaciel Kelvina. Jest to ogromna naga Murzynka o "słoniowatych kłębach", podobna do "owych steatopigycznych rzeźb z epoki kamienia łupanego, jakie widuje się czasem w muzeach archeologicznych".

  Latem 1959 roku Lem jeszcze najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że pomysł na posiekać już ma: planeta, na której człowiek dostaje drugą szansę na naprawienie błędów dręczących go od dziesięcioleci. Za dużo uwagi poświęcił oceanowi, który jest praktycznie nieobecny w obu ekranizacjach, Tarkowskiego i Soderbergha. Nie zauważył, że w centrum tej fabuły powinna być relacja Kelvina i Harey - słusznie uwypuklona w obu ekranizacjach, a także skradziona przez Paula Andersona w horrorze science fiction Ukryty wymiar (1997), w którym MacGuffinem jest co innego ("eksperymentalny napęd grawitacyjny"), ale sutek ten sam: astronauta (Sam Neill) spotyka żonę, która się kiedyś przez niego zabiła (Holey Chant).

  Żeby zrozumieć co jest centralną fabułą jego własnej powieści, Lem musiał zrobić sobie roczną przerwę. Zakończył Solaris podczas kolejnego maratonu pisania w Domu Pracy Twórczej ZLP w Zakopanem w czerwcu 1960 roku.  Przerwę poświęcił na pisanie pozostałych dwóch powieści: Powrotu z gwiazd i Pamiętnika znalezionego w wannie.

Od blogera:

Orliński interpretuje Lema tak, jakby sam chciał napisać książkę. W Solaris badacze naświetlają ocean promieniami rentgenowskimi, które ocean zinterpretował jako zagrożenie. Odpowiedzią były "twory F" z których wcale się nie cieszyli ludzie ze stacji. A wręcz przeciwnie! Solaris to nie jest romans na jakiejś stacji kosmicznej. 

Powrót do Orlińskiego i Lema.

  Najmniej śladów pozostało po pracy nad Powrotem z gwiazd. Lem nie lubił tej powieści. Mówił Beresiowi:

  Razi mnie sentymentalizm tej książki, krzepa bohaterów, papierowość bohaterki. Coś mi tam zalatuje Remarkiem z jego Trzech towarzyszy. Jest w tym jakieś gówniarstwo. A mówiąc spokojniej - autorowi nie wolno robić bohaterom przyjemności tylko dlatego, że im sprzyja. Romans w końcu mógł się skończyć jak w powieści, ale warunkiem koniecznym byłaby osobowość tej ukochanej autora, a w istocie jest ona pustym miejscem.

  Nawet jeśli się zgodzić z tą surową oceną, to jednak ciągle niezwykle brzmi deklaracja zrobiona chwilę przedtem:

  W utworze, którego nie lubię - Powrót z gwiazd - sprawa betryzacji pojawiła się nagle i zaskoczyła mnie samego. Wiedziałem tylko jedno: tu musi nastąpić jakiś rozziew, nieporozumienie, bo nie może być tak, że ktoś wraca po stu trzydziestu latach na Ziemię, a rozmowa toczy się płynnie i pojęcia są wspólne. Wiedziałem, że zaraz musi nastąpić konflikt, który rzeczywiście ze mnie "wyskoczył".

  Betryzacja to radykalna odpowiedź nauk ścisłych na spór o naturę zła. Skoro źródłem wszelkiego zła jest naturalna skłonność homo sapiens do agresji, ludzkość - wkrótce po starcie wyprawy do układu Fomalhaut z głównym bohaterem Halem Breggiem na pokładzie - uzgodniła radykalne rozwiązanie tego problemu. Zgodnie z propozycją trzech uczonych, Benneta, Trimaldiego i Zacharowa, agresję po prostu wyeliminowano. Żaden człowiek nie może zrobić krzywdy drugiemu człowiekowi (a nawet zwierzęciu).

  Właśnie betryzacja jest źródłem konfliktu, który "wyskoczył" z Lema na początku powieści. Atrakcyjna młoda studentka imieniem Nais zaprasza przypadkowo spotkanego Bregga do siebie do mieszkania. To dziwne nawet jak na obyczaje ludzkości w roku 2016, a co dopiero w 1960. Dopiero w trakcie tej nieudanej randki nie randki okazuje się, że Nais nie oczekiwała żadnego zagrożenia ze strony przypadkowo spotkanego czterdziestoletniego mężczyzny, bo myślała, że jest zbetryzowany, jak reszta ludzkości. Wpada w panikę, gdy Bregg uświadamia jej, kim jest.

  Powieść nie podobała się nie tylko Lemowi. Także Szczepański w dzienniku odnotował swoje rozczarowanie. Przeszło pół wieku później mogę tylko wygłosić swoje dwudziestopierwszowieczne votum separatum: uwielbiam Powrót z gwiazd! Uważam betryzację za fascynującą hipotetyczną odpowiedź na pytanie "Unde malum?", o które spierali się Lem z Błońskim, a także na prefigurację dyskusji o perspektywie transludzkiej, o której piszą dziś modni autorzy tacy jak Houellebecq czy Kurzweil. Może i "ulochana" narratora, czyli Eri, jest "pustym miejscem" - istotnie, jej rola w tej powieści ogranicza się głównie do wzdychania - ale to przecież znów tylko hitchcockowski MacGuffin.

Koniec odcinka 

Ciąg dalszy nastąpi