Ćwiczenia z przepisywania, wklepywania i zapamiętywania. W 62 roku życia bardzo sobie cenię rozwój cywilizacji. Pewnego dnia zrozumiałem jakim dobrodziejstwem są takie ćwiczenia.
SCIENTIFIC AMERICAN, polska edycja
ŚWIAT NAUKI, styczeń 2024
RAPORT SPECJALNY
Nowa
era
nuklearna
Jakim kosztem?
Co się stanie, gdy zaatakowane zostaną silosy z bronią jądrową? SEBASTIEN PHILIPPE
W MARCU MINIONEGO ROKU SIŁY POWIETRZNE USA opublikowały dwutomowy, liczący ponad 3000 stron raport dokładnie opisujący wpływ na środowisko planowanego zastąpienia do połowy 2030 roku wszystkich 400 lądowych międzykontynentalnych rakiet balistycznych (ICBM) Minuteman nowymi rakietami Sentinel. Stanowi to częśc mającego kosztować 1,5 bln dolarów programu modernizacji arsenału nuklearnego USA oraz jego infrastruktury dowódczo-kontrolnej. Raport, wymagany na mocy ustawy z 1970 roku o ochronie środowiska, dotyczy "potencjalnych skutków dla człowieka i środowiska naturalnego, wynikających z wprowadzenia systemu Sentinel oraz m.in. modernizacji silosów rakietowych, budowy nowych połączeń i wież komunikacyjnych. Nie wspomina się w nim jednak o najistotniejszym dla okolicznej społeczności zagrożeniu, czyli co się stanie, jeśli rakiety, które stanowią cel dla broni jądrowej wroga, zostaną kiedyś zaatakowane
Pierwotnie celem lądowego systemu rakietowego była groźba szybkiego, niszczycielskiego odwetu po ataku nuklearnym przeciwnika. Jednak kluczowa dla dalszego istnienia tego systemu - dziś elementu uzupełniającego - stała się rola dużej liczby silosów rakietowych jako stałych celów, na które atak służyłby wyczerpaniu wrogiego arsenału. Od 1962 roku, kiedy w sercu USA zainstalowano pierwsze rakiety ICBM, udział dwu pozostałych elementów triady nuklearnej wymuszał ewolucję zasadności broni lądowej. W latach 70. na okrętach podwodnych Marynarki Wojennej USA umieszczono rakiety balistyczne dalekiego zasięgu, a siły powietrzne zainstalowały 1000 rakiet Minuteman w silosach w siedmiu stanach. W miarę ulepszania systemów naprowadzania szybko okazało się, że broń lądowa jest podatna na ataki ze względu na stałe położenie, podczas gdy mobilna broń morska jest znacznie lepiej chroniona.
Siły powietrzne wykorzystały podatność na atak rakiet lądowych jak argument za ich istnieniem. W 1978 roku generał Lew Allen Jr., ówczesny szef sztabu sił powietrznych, zaproponował aby silosy były "wielką gąbką" celów w USA, "wchłaniającą" ataki radzieckiej broni jądrowej. Zniszczenie pól z silosami rakietowymi wymagałoby tak zmasowanego ataku, że przeciwnicy nie byliby w stanie go przeprowadzić. Argumentowano, że przy braku takich pól przeciwnik miałby znacznie więcej dostępnych celów do atakowania obiektów wojskowych i infrastrukturalnych, a także miast.
Nawet jeśli przeciwnik jest wystarczająco rozsądny, by nie zainicjować pełnoskalowego ataku, rakiety lądowe zwiększają ryzyko przypadkowej wojny nuklearnej. Aby wykluczyć możliwość zniszczenia przez wroga rakiet w silosach, siły powietrzne pozostają stale w stanie najwyższej gotowości do odpalenia pocisków na rozkaz prezydenta - w ciągu kilku minut od wykrycia rakiet wystrzelonych przez wroga. Ta strategia "launch on warning" sprawia, że rakiety na lądzie są najbardziej destabilizującym elementem amerykańskiej triady nuklearnej, obejmującej także rakiety w bombowcach i na łodziach podwodnych. Podczas zimnej wojny było kilka fałszywych alarmów o ataku wroga. Jeśli podobny błąd doprowadzi do wystrzelenia rakiet ICBM, przeciwnik prawie na pewno odpowie atakiem nuklearnym na cel wojskowe, przemysłowe i miasta w USA.
Atak na silos rakietowy wymaga zdetonowania w pobliżu ukrytego celu jednej lub dwóch głowic nuklearnych o sile wybuchu odpowiadającej 100 tys. ton trotylu. Te eksplozje generują gigantyczne kule ognia, a te powodują wyparowanie wszystkiego w ich otoczeniu i wytworzenie fal uderzeniowych niszczących rakiety w silosach. Ponieważ głowice bojowe detonują blisko ziemi, nuklearne kule ognia wciągają wszystko, co jest na jej powierzchni, i unoszą w powietrze. Po około 10 min. od detonacji ta mieszanina tworzy wraz z produktami rozpadu wysokie na wiele kilometrów radioaktywne chmury w kształcie grzybów, które następnie są rozpraszane przez wiatry, występujące na dużych wysokościach i powodują opad tam, gdzie zostaną zaniesione.
Badania przewidywanych opadów po ataku na pola rakietowe, opublikowane w "Scientific American" w latach 1976 i 1988, wykazały, że cząstki radioaktywne mogą przemieszczać się z wiatrem setki kilometrów. Potwierdził to informator Federal Emergency Management Agency z 1990 roku, dotyczący ryzyka i zagrożeń wynikających z klęsk żywiołowych i nuklearnych, dodając, że żadne miejsce w USA nie jest wolne od zagrożenia śmiercionośnym poziomem promieniowania. Dziś publikacje FEMA na temat następstw wybuchów jądrowych skupiają się na pojedynczych eksplozjach; agencja nie publ;ikuje już ogólnokrajowych ocen ryzyka ataków nuklearnych.
Koniec ćwiczeń. Ciągu dalszego nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz