Ćwiczenia z przepisywania, wklepywania i zapamiętywania.
NIECO INNA HISTORIA CYWILIZACJI
Nic w tych opowieściach nie ma pewnego; pewna jest tylko data, kiedy Iwasaki, 39-letni, w wieku, kiedy ludzie elit japońskich już umierali, założył w roku 1873 Mitsubishi Shokai, firmę handlową.
Konkurował już następnego roku o morskie przewozy pocztowe ze Spółką Parowców Pocztowych, Yubin Jokisen Kaisha. Ową spółkę stworzyły bogate, mieszczańskie domy handlowe, Mitsui, Ono i Shimada, subsydiowało ją państwo, a popierali tacy ludzie z Ministerstwa Finansów jak sam Inoue Kaoru, zarazem "doradca" Mitsui, i Shibusawa Eiichi (którego tu jeszcze spotkamy). Mimo to spółka owa przegrała z Mitsubishi.
Drobniejszych konkurentów Iwasaki wykończył niższymi cenami i lepszymi rozkładami rejsów. Yubin Jokisen Kaisha wykończyła się sama - opłacała przywileje łapówkami i zarządzała firmą jak dawni urzędnicy hanu. Kozo napisał, że zarządzała "po samurajsku", klientów traktowała jak intruzów. U Iwasakiego "klient miał zawsze rację".
W dalszych, podobnych rozgrywkach Iwasakiego pieniądze państwowe na zmianę to wspierały konkurentów, to jego samego. Kiedy po już ostatniej rebelii samurajów w roku 1877 inflacja po raz pierwszy obniżyła wartość jena o kilkadziesiąt procent, kazał płacić sobie za przewozy morskie meksykańskimi talarami, co podrożyło ceny w jenach o 60 do 70 proc. Dziennikarze bliscy konkurentom zaatakowali wtedy jego "całkowity brak szacunku wobec narodu, który pomógł mu zdobyć pozycję największego właściciela statków w Japonii". Ochrzczony go umibozu, "potworem morskim", wieszano in effigie. Kampania przeciw niemu ciągnęła się kilka lat, aż po wczesne lata osiemdziesiąte XIX wieku.
Oskarżono go, ze zamiast remontować swe statki, angażował swe środki w inne interesy; inwestował w banki, kopalnictwo, gazety i ubezpieczenia morskie. Ale to nie była żarłoczność ryzykanta; skrupulatnie wykorzystywał każdą nową okazję, precyzyjnie planował każde swe przedsięwzięcie, z maksymalną uwagą dla każdego szczegółu, wnikliwie analizował szanse i rentowność; nie grał na ślepo. I to on uformował tradycję zarządzania całym tym kompleksem interesów w sposób, który po latach uzna się za "specyficznie japoński".
Wytykano mu sute obiady z dygnitarzami rządowymi, kosztowne przyjęcia z wyszukanymi potrawami, z najdroższymi specjałami kuchni, w towarzystwie gejsz, przy olśniewaniu partnerów innymi luksusami. Ale ten pełen energii mężczyzna o posturze nauczyciela judo, z krzaczastymi brwiami i wielkimi oczami, tytułowany, jak najwyżsi dostojnicy państwowi, Gozen-sama, Jego Ekscelencją, zapoczątkował znacznie ważniejszą tradycję wielkiego biznesu w Japonii: potrafił swych ludzi związać ze sobą i firmą tak, że odnosili się do niego jak samuraje-wasale do swego feudalnego zwierzchnika, z lojalnością równą przywiązaniu samurajów. Zawieść oczekiwania Gozen-sama, stracić w jego oczach dobrą opinię, znaczyło - samobójstwo.
Chory już na raka żołądka, wygrał w styczniu 1885 r. kolejną rozgrywkę, tym razem - o przewozy morskie, zostając największym dzięki temu zwycięstwu udziałowcem nowo założonej Nippon Yusen Kaisha, Japońskiej Spółki Żeglugowej. Zmarł niedługo potem, 7 lutego, w wieku 52 lat. Mitsubishi nie rozpadło się i nie upadło; rosło dalej, i to szybko!, do pozycji największego zaibatsu (potęgi biznesu). W roku 1899 z potężnych stoczni Mitsubishi w porcie Nagasaki, produkujących już statki handlowe o wyporności 6 tys. ton, wypłynął pierwszy japoński krążownik - choć nawet jeszcze wtedy importowano i stal, i maszyny z zagranicy, a jeszcze niedawno, w roku 1888, parowiec z Nagasaki kosztował więcej niż kupiony za granicą. Jeszcze zresztą w 1899 r. lokomotywa z zakładów w Kobe była droższa od zagranicznej... A jednak większość floty wojennej, która pokona flotę rosyjską pod Cuszimą, w ciągu następnych pięciu lat spłynie na wodę w Nagasaki.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej najpotężniejsze japońskie zaibatsu rozwiązano - w trybie karnym, za ich rolę w agresjach japońskich poprzednich kilkudziesięciu lat, ale tryb ich funkcjonowania jako organizacji przetrwał.
Przedsiębiorstwa Mitsubishi miały wzajem swoje udziały w pozostałych firmach "rodziny", a bank Mitsubishi - w nich wszystkich. Głowami całości byli szefowie banku. Obserwowali menedżerów i kandydatów na menedżerów, wyłuskiwali zdolnych ludzi, desygnowali na kierownicze stanowiska i mogli w razie konieczności odwołać - choć do czegoś takiego nigdy w praktyce nie dochodziło z przyczyn, które już częściowo poznaliśmy.
Nie miało to znaczenia, czy menedżer jest udziałowcem Mitsubishi; na ogół był, nie to jednak decydowało. Szefowie najwyższego szczebla spotykali się regularnie, wspólnie ustalano politykę, z reguły, wzorem Iwasakiego, do najdrobniejszych szczegółów. Szefowie przedsiębiorstw otrzymywali z banku środki na określone nowe programy, bank obciążał tym pasywa danego przedsiębiorstwa, ale nie pytano tu o zabezpieczenia, wystarczało zaufanie do wykonawcy zadania i jego ludzi, do przedstawionego i wspólnie zaakceptowanego planu.
Dziś decentralizowanie władzy i odpowiedzialności jest czymś naturalnym - chociaż czasem przy braku dostatecznej kontroli może kosztować całą firmę upadek, jak współczesne bankructwo Baring Brothers po lekkomyślnych, nieuchwyconych w porę spekulacjach szefa oddziału w Singapurze. W Mitsubishi i innych podobnych korporacjach japońskich byłoby to w ogóle niemożliwe. Podjęcie zadania oznaczało moralne, honorowe zobowiązanie wykonawcy; przy niepowodzeniu, zawinionym lub niezawinionym, wykonawca "tracił twarz", czego żaden Japończyk, wyznający kodeks bushido, nie mógł przeżyć i wobec tego odbierał sobie życie. Aż po lata siedemdziesiąte XX wieku czytaliśmy wiadomości o samobójstwach japońskich menedżerów. Nie była to żadna "epidemia samobójstw". Tak od ponad stu lat reagowali na porażki, ci, którzy w swoim pojęciu zawiedli - wszystko jedno, czy z własnej winy, czy pokonani przez silniejszych przeciwników bądź niekorzystne okoliczności. I tak działo się w japońskim biznesie, bankowym, przemysłowym i handlowym od "ery Meiji". O tyle pozostali oni samurajami w biznesie - także potomkowie tych, którzy nigdy samurajami nie byli.
Koniec odcinka
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz