niedziela, 30 lipca 2023

Ćwiczenia: Henry Kissinger "Dyplomacja" Wietnam ciąg dalszy strona 732-734

 Ćwiczenia z wklepywania i zapamiętywania.

Henry Kissinger Dyplomacja 

Wietnam: na drodze ku desperacji; Kennedy i Johnson 



Ciąg dalszy 

Formuła z San Antonio była jednym z decydujących punktów zwrotnych w całej Wojnie Wietnamskiej. Stany Zjednoczone oferowały zatrzymanie operacji wojskowych przeciwko Wietnamowi Północnemu - co było zobowiązaniem - w zamian za "produktywne" rozmowy, pod warunkiem, że Hanoi nie wykorzysta przerwy w bombardowaniach. Nie określono przy tym, co dokładnie mają oznaczać słowa "produktywny" i "wykorzystać". Tymczasem Hanoi, które już dało dowód, że potrafi manipulować dyskusją wewnątrzamerykańską, nie pozostawiło wątpliwości, że jakakolwiek próba wznowienia bombardowań przez Amerykę będzie oznaczać kontrowersje i dalszą utratę czasu. Zasada, że "nie będzie wykorzystywać" przerwy w bombardowaniach, nie nakładała na Hanoi obowiązku wstrzymania działań partyzanckich, a w istocie nie zabraniała niczego, co Hanoi czyniło do tej pory. Co najwyżej warunek ten mógł oznaczać, że Hanoi nie będzie eskalować strategii zwycięstwa.

  Fakt, że odrzucano nawet taką formułę, która dawała korzyści jednej właściwie stronie, najlepiej chyba charakteryzuje taktykę Hanoi, jeśli chodzi o sprawy rokowań. W rzeczy samej propozycję negocjacji wykorzystywano jako siatkę bezpieczeństwa dla totalnej ofensywy, do jakiej wkrótce miało dojść. W ciągu kilku dni mój kanał komunikacji z Hanoi został zerwany. Północni Wietnamczycy wyczuwając, że cena za zaprzestanie przez Stany Zjednoczone bombardowań jest tyleż skromna, co niejasna, uznali, że warto jeszcze wzmóc presję na Johnsona, nim zasiądzie się do stołu obrad. Za parę miesięcy miała się rozpocząć Ofensywa Tet.

  Hanoi trafnie wyczuwało, że coraz bardziej niechętna opinia społeczna w Ameryce nie zechce tolerować sytuacji patowej w Wietnamie, tak jak nie tolerowała podobnej sytuacji w Korei. Była jednak pewna doniosła różnica między sporami wewnętrznymi z tamtych czasów a obecnymi. Jeśli chodzi o Koreę, to nigdy nie podważano racji, które doprowadziły do zaangażowania Ameryki, różnice opinii dotyczyły tylko środków, które były potrzebne do zwycięstwa. W sprawie Wietnamu było inaczej. Szeroki consensus, który leżał u podstaw amerykańskiej polityki, nagle zniknął. Krytycy administracji z czasów wojny w Korei opowiadali się za bardziej zdecydowanymi posunięciami; polityce Trumana przeciwstawiano Macarthurowską strategię eskalacji. Jeśli zaś chodzi o Wietnam, to większość krytyków domagała się redukcji amerykańskich działań, a z czasem - całkowitego wycofania się Ameryki z Wietnamu. Gdyby w czasie Wojny Koreańskiej przeważał pogląd opozycji, to przeciwnik miałby się znacznie gorzej. W Wietnamie - przeciwnie; gdy tylko rozmiar niezadowolenia społecznego stał się oczywisty, Hanoi rychło spostrzegło, że sytuacja patowa na froncie dyplomatycznym plus presja militarna w samym Wietnamie, działa na jego korzyść. Administracji Johnsona zarzucać się będzie brak inicjatywy dyplomatycznej i co za tym idzie - brak postępu. Na skutek rosnącej liczby ofiar wzywać się będzie do deeskalacji, jeśli nie do kompletnego wycofania się z Wietnamu.

  Krytyka polityki wobec Wietnamu zaczęła się dość zwyczajnie. Zrazu podnoszono rozsądne skądinąd wątpliwości, czy tę wojnę w ogóle można wygrać i czy cel uzasadnia zastosowane środki. Jedenastego marca 1968 r. Walter Lippmann przeniósł krytykę doktryny powstrzymywania na Wietnam. Argumentował, że Ameryka poszła za daleko, że polityka powstrzymywania zagraża racjonalnej równowadze między celami narodowymi a środkami, przy pomocy których można je osiągnąć:

  "Jeśli faktem, że jego [Johnsona] cele wojny są nieprecyzyjne, obejmują nawet pacyfikację całej Azji. Przy takich nieograniczonych celach nie można wygrać wojny prowadzonej ograniczonymi środkami. Ponieważ wyznaczamy sobie nieograniczone cele, to z pewnością będziemy >>pobici<<."

Właśnie, aby podkreślić, że tradycyjne kategorie rozumowania nie mają zastosowania do Wietnamu, Lippmann opatrzył słowo "pobici" cudzysłowem, co akcentowało, że Wietnam w istocie nie ma znaczenia dla bezpieczeństwa Ameryki. Wycofanie się z Wietnamu z tego punktu widzenia wzmocniłoby generalnie pozycję Stanów Zjednoczonych.

  Identyczny argument wysuwano już wcześniej, w roku 1966, kiedy senator Fulbright krytykował Stany Zjednoczone za uleganie pokusie "arogancji siły", co następowało na skutek pomieszania "siły z cnotą oraz istotnych zobowiązań z globalną misją." Niecałe dwa lata wcześniej strofował de Gaulle'a, że ten "zaciemnia sytuację" proponując neutralizację Wietnamu. Wtedy to Fulbright ostrzegał, że taka policja może "wyzwolić nieprzewidywalny łańcuch wydarzeń, ponieważ Francja nie jest ani mocarstwem wojskowym na Dalekim Wschodzie, ani ważnym czynnikiem gospodarczym, a przeto nie będzie kontrolować ani nawet wpływać na bieg wydarzeń, jakie jej inicjatywa może wywołać." W 1964 r. Fulbright dostrzegał tylko dwie "realistyczne" opcje: "rozszerzenie konfliktu w taki lub inny sposób lub podjęcie wysiłków na rzecz podniesienia zdolności Wietnamu Południowego do skutecznego prowadzenia wojny na obecną skalę."

  Cóż takiego się stało w ciągu krótkich dwóch lat, co przekonało senatora, że Wietnam nie ma istotnego znaczenia, a jedynie marginalne? I dlaczego stanowiło to odbicie arogancji administracji Johnsona, która w międzyczasie zastosowała się do obu rad Fulbrighta? Przywódcy amerykańscy, wierni narodowej tradycji, nie zadowalali się uzasadnianiem pomocy dla Wietnamu wymogami bezpieczeństwa, co zresztą, wcześniej czy później, dałoby podstawy do debaty w kwestii kosztów i korzyści. Szermowali argumentem budowy systemu demokracji w Azji Południowo-Wschodniej, a przez to sami pozbawili się możliwości wyznaczenia granicy zaangażowania, a później - jak dowodzą tego dalsze wydarzenia - możliwości wyjścia z Wietnamu w ogóle.

Koniec odcinka 

Ciąg dalszy nastąpi 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz