poniedziałek, 7 lipca 2025

Ćwiczenia: George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia - Ciężka krwawica we fragmencie.

Ćwiczenia z przepisywania, wklepywania i zapamiętywania. Skończyłem 62 lata i traktuję te ćwiczenia jako bardzo dobre ćwiczenie na zachowanie sprawności umysłowej i poszerzenie wiedzy o świecie.

  

George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia 

 Brian Jay Jones

Ciężka krwawica 

1973 - 1976

"Nie mam naturalnego daru do pisania" - wyznał George Lucas dziennikarzowi "Filmmakers Newsletter" w 1974 roku. "Zawsze gdy siadam za biurkiem, przeżywam męki, a tekst wychodzi okropny. Przy pisaniu nie doświadczam twórczego strumienia myśli, takiego jak przy innych formach aktywności".

  Praca nad żadnym innym projektem nie była dla Lucasa taką krwawicą, jak pisanie scenariusza Gwiezdnych wojen. Przez prawie trzy lata męczył się nad wątkami i postaciami, w poszukiwaniu inspiracji dogłębnie analizował powieści fantastyczno-naukowe, folklor, komiksy i filmy. Brnął przez jedną wersję za drugą, pisał i przepisywał, przerabiał sceny i poboczne wątki z poprzednich projektów, biedził się nad nazwami planet i imionami bohaterów, próbował nadać jakiś sens wciąż rozrastającemu się scenariuszowi, który coraz bardziej wymykał się spod kontroli. Wprawiał znajomych i szefów  wytwórni w coraz większą konsternację. Wszyscy powoli przestawali wierzyć w to, że jego pomysł kiedykolwiek przeobrazi się w film. 

  Lucas traktował pracę nad Gwiezdnymi wojnami jak pełen etat. Codziennie rano, o dziewiątej, wlókł  się na górę, do gabinetu, powoli zasiadał na drewnianym krześle za biurkiem i godzinami gapił się w pustą kartkę, czekając, aż nadejdą słowa. "Niezależnie od wszystkiego siedzę osiem godzin przy biurku. Nawet jeśli nic nie napiszę", wyjaśnił. "To okropny sposób na życie. Ale ja właśnie tak robię. Siadam i siedzę. Nie wstaję z krzesła przed piątą, czasem przed piątą trzydzieści... Jakbym był w szkole. Tylko tak mogę się zmusić do pisania".

  Nad biurkiem zawiesił sobie kalendarz, w którym zaznaczał postępy prac. Obiecał sobie pisać pięć stron dziennie i wielkim, dramatycznym znakiem X odhaczał każdy dzień. W dobry zdarzało mus się mieć jedną stronę przed czwartą po południu. Wtedy, co chwila popatrując na zegarek, w ciągu ostatniej godziny naprędce dopisywał brakujące cztery. Jeżeli zdarzyło się, że skończył pisać przed czasem, robił sobie wolne aż do końca dnia lub w nagrodę puszczał muzykę z jednego z najcenniejszych sprzętów, jakie posiadał - błyszczącej, jaskrawej, w pełni sprawnej szafy grającej marki Wurlitzer z 1941 roku, którą napełnił własną kolekcją singli z rock and rollem. Przebój Diamondsów Little Darling dudnił z głośników, a Lucas, bez tenisówek i w koszuli wyciągniętej ze spodni, odchylał się w fotelu, szczęśliwy, że ma fajrant.

Koniec odcinka 

Ciąg dalszy nastąpi 

Fajrant! 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz