wtorek, 24 października 2023

Ćwiczenia: Kissinger "Dyplomacja" Koniec rozdziału o wyjściu z Wietnamu

 Ćwiczenia z przepisywania, zapamiętywania i wklepywania. Znów karteczki i biblioteka. To końcówka rozdziału poświeconego wychodzeniu z Wietnamu. Aktualne w kontekście różnych zdarzeń.

HENRY KISSINGER

DYPLOMACJA

WIETNAM: WYJŚCIE; NIXON

    Końcówka rozdziału

Strona 770

  Gorzkie spory nadal zaciemniają obraz tego, co właściwie stało się w Indochinach, tworząc intelektualną próżnię wokół okresu obejmującego dwa dziesięciolecia i okres działalności czterech administracji wywodzących się obu partii politycznych. Ameryka przyjdzie do siebie po Wietnamie tylko wtedy, gdy wyciągnie ponadpartyjną lekcję z tego bolesnego doświadczenia.

  Po pierwsze: przed przystąpieniem do działań wojennych Stany Zjednoczone powinny jasno rozumieć istotę zagrożenia, jakiemu zamierzają stawić czoło i powinny wyraźnie określić cele, które w sposób realistyczny można osiągnąć. Trzeba mieć wyraźną strategię i jasno sprecyzowany efekt polityczny, o który chodzi. 

  Po wtóre: jeśli Ameryka włączy się już do akcji militarnej, to dla zwycięstwa nie ma alternatywy, jak powiadał generał Douglas MacArthur. Skrupułów nie uspokoi się wahaniem, przedłużająca się sytuacja patowa negatywnie wpływa na wytrwałość, a przez to także na wolę amerykańskiej opinii publicznej. Trzeba więc rzetelnie określić cele polityczne i strategię wojskową prowadzącą do ich osiągnięcia, zanim poweźmie się decyzję o przystąpieniu do wojny.

  Po trzecie: demokracja nie jest w stanie prowadzić poważnej polityki zagranicznej, jeśli poszczególne frakcje nie okażą choćby minimum powściągliwości wobec siebie. Gdy zwycięstwo nad wewnętrzną opozycją staje się jedynym celem politycznym, spójność przestaje istnieć. Nixon był przekonany, że na prezydencie spoczywa ostateczna odpowiedzialność za obronę interesów narodowych, nawet wbrew własnym, wewnętrznym, zagorzałym oponentom, a może zwłaszcza przeciwko nim. Wietnam wykazał jednak, że nie da się prowadzić wojny na zasadzie prezydenckich dekretów. Wobec gwałtownych protestów, wobec rezolucji Kongresu, które coraz bardziej zmierzały ku jednostronnemu wycofaniu, wobec wrogości mediów, Nixon powinien zwrócić się do Kongresu zaraz na początku kadencji, powinien określić strategię i zażądać wyraźnego poparcia dla swojej polityki. Gdyby go nie uzyskał, powinien zażądać głosowania w sprawie zakończenia wojny i w ten sposób przelać odpowiedzialność na Kongres. 


  Jak już wspomniano, Nixon odrzucił tego typu rady, ponieważ uważał, że historia nie wybaczy mu konsekwencji tego, co uważał za uchylenie się odpowiedzialności ze strony wykonawczej. Była to decyzja honorowa, wysoce moralna i intelektualnie bez zarzutu. Ale w amerykańskim systemie "checks-and-balances" - wzajemnej kontroli i równowagi trzech rodzajów władzy - ciężar, jaki Nixon brał na siebie, nie powinien spoczywać na jednym człowieku.

  W okresie wojny w Wietnamie Ameryka musiała pogodzić się z własnymi ograniczeniami. Przez większość część historii amerykańska wyjątkowość deklarowała wyższość moralną, za którą stało także materialne bogactwo narodu. W Wietnamie jednak Ameryka brała udział w wojnie, w której kwestie moralne uległy zaciemnieniu, a przewaga materialna nie miała zasadniczego znaczenia. W latach pięćdziesiątych ekrany telewizyjne pełne były obrazów idealnych amerykańskich rodzin, które były kulturowo bliskie postawie wyżyn moralnych Dullesa i wysublimowanemu idealizmowi Kennedyego. Gdy tego zabrakło, Ameryka dokonała rachunku sumienia i obróciła się przeciwko sobie. Z całą pewnością nie ma drugiego takiego społeczeństwa tak głęboko przekonanego o własnej spójności, że gotowe było obnażyć dzielące je różnice po to, aby zbudować nową jedność. Żaden inny naród nie zaryzykowałby tak niefrasobliwie własnego upadku w imię odnowy.

  W kategoriach wyników doraźnych wewnętrzny dramat był tragedią, w dłuższej perspektywie okazało się jednak, że Ameryka płaciła po prostu za to, aby uświadomić sobie, w jakim stosunku jej własna moralna doskonałość, która inspirowała tak wiele amerykańskich przedsięwzięć, pozostaje do wymogów sytuacji międzynarodowej, mniej przyjaznej i bardziej skomplikowanej aniżeli kiedykolwiek w przeszłości.

  Doświadczenie Wietnamu wryło się głęboko w amerykańską psychikę. Historia zaś nie wyciągnęła z niego jeszcze najważniejszych lekcji. Dokonawszy rachunku sumienia, Ameryka odzyskała wiarę w siebie, Związek Radziecki zaś, pozorny monolit, poniósł karę za własne błędy moralne, polityczne i gospodarcze. Po krótkim okresie ekspansji Związek Radziecki ugrzązł we własnych sprzecznościach o wreszcie upadł.

  Wydarzenia te mogły pobudzić do pełnej ironii refleksji na temat istoty lekcji danej przez historię. Stany Zjednoczone wkroczyły do Wietnamu, aby zatrzymać coś, co uważano za centralnie sterowany spisek komunistyczny - i przegrały. Z porażki Ameryki Moskwa wyciągnęła wniosek, jakiego obrońcy Teorii Domina tak bardzo się obawiali, że historyczny układ sił zmienia się na ich korzyść. W efekcie podjęła próbę wejścia do Jemenu, Angoli, Etiopii, a wreszcie do Afganistanu. W toku tego procesu przekonała się, że geopolityczne realia odnoszą się w taki sam sposób do społeczeństw komunistycznych, co - kapitalistycznych. Związek Radziecki - będąc mniej prężnym - też przekroczył swoje możliwości, z tym jednak, że w jego przypadku zakończyło się to nie katharsis, jak w Ameryce, ale ostatecznym rozpadem.

  Pozostaje pytanie, czy sprawy potoczyłyby się w tym samym kierunku, gdyby Ameryka pozostała bierna i pozwoliła, aby historia sama zajęła się wyzwaniem komunistycznym? Czy też tego typu postawa nie umocniłaby jednak przekonania o nieuniknionym zwycięstwie świata komunistycznego, co mogłoby zahamować upadek Związku Radzieckiego, a może nawet mu zapobiec?

  Pytanie jest teoretyczne, a żaden mąż stanu nie może z bierności czynić zasady politycznej. Może żywić wątpliwości wobec własnych osądów, może liczyć się z nieprzewidywalnym, ale nie może pokładać nadziei, że groźny adwersarz po prostu sam upadnie. Nie jest to bowiem polityka, która oferuje pociechę milionom bezpośrednich ofiar, a jedynie obraca proces polityczny w lekkomyślny hazard oparty na intuicji.

 Udręka Ameryki w związku ze sprawą Wietnamu jest najlepszym świadectwem moralnych skrupułów Ameryki, co samo w sobie stanowi odpowiedź na pytanie dotyczące istoty etycznego znaczenia doświadczenia, które stało się jej udziałem. Po względnie krótkiej przerwie Amerykanie, a latach osiemdziesiątych, odzyskali dobre samopoczucie. A od początku następnej dekady wolne narody znów zwróciły się ku Ameryce po radę, jak budować nowy porządek świata. Obawiały się nie tego, że Ameryka zbyt arogancko będzie się angażować, ale że może ograniczyć swój udział w sprawach światowych. Oto dlaczego smutna pamięć Indochin powinna posłużyć nam do przypomnienia, że amerykańska jedność i spójność to zarazem obowiązek i nadzieja świata.

Koniec rozdziału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz