niedziela, 27 grudnia 2020

Jak policja zrobiła ze mnie paranoika

 Nie pamiętam kiedy, ale mogło to być po 2008 roku. 

Pewnego zimowego dnia, a może jesiennego, padał śnieg. Pod zadaszonymi drzwiami zauważyłem stojącą osobę. Otworzyłem i zapytałem młodego mężczyznę co tu robi. Odpowiedział, że schronił się ponieważ czeka na dziewczynę, która po drugiej stronie ulicy bierze korepetycje. Nie uwierzyłem i poprosiłem go o oddalenie. Zamknąłem drzwi. Kiedy po paru minutach znow go zobaczyłem przez okienko już musiałem go wypychać, wtedy sobie poszedł. Następny tajniak usiadł sobie na murku (właściwie to pręty żelazne, nazwa mi uciekła) i zajadał kanapkę. Ten długo nie siedział i szybko sobie poszedł. Po pewnym czasie pojawił się mężczyzna siedzący na stopniach (cztery albo pięć) prowadzących do mieszkań. Są powyżej gruntu. Tu już nic nie mówiłem i szedłem dalej. Po pewnym czasie, kiedy przeszedłem jakieś dwieście metrów poczułem, że zrobiło mi się gorąco i muszę wrócić do mieszkania i sprawdzić czy wszystko w porządku. Od tego momentu każde moje wyjście zamieniało się w koszmar nieustannego sprawdzania. Teraz jest lepiej. Ale problem pozostał. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz